Znowu mnie nie było długi czas. Już nawet nie będę się Wam tłumaczyć, jedynie napiszę, że przepraszam.
A teraz przejdę do ostatniego posta, ostatniego pięknego posta, który powoduje łezkę w oku. Zamykam nim "książkę" i układam wspomnienia w bezpiecznym miejscu w mojej głowie. Tak jest to post o tym co, jak i za ile.. czyli podsumowanie wyjazdu Budapeszt 2013.
Wyjazd trwał 6 dni od 2 do 7 września 2013.
Plan wyjazdu:
2.09 Gdańsk - Warszawa - Budapeszt
7.09 Budapeszt - Warszawa - Gdańsk (w Gdańsku byliśmy 8.09 rano)
Zwiedziliśmy:
-Budapeszt:
-Wzgórze Zamkowe
-plac św. Trójcy
-Baszta Rybacka
-Plac bramy Wiedeńskiej
-Most Łańcuchowy
-Plac Batthanyego
-Pomnik Obrońców wybrzeża
-Statua Józefa Bema
-Plac Disz
-Most Małgorzaty
-Wyspa Małgorzaty
-Centrum handlowe WestEnd (tylko z zewnątrz, szkoda nam było pięknej pogody i czasu na zwiedzanie centrum handlowego)
-Vaci ucta (najsłynniejszy deptak)
-Rondo Zoltana Kodalya
-Kąpielisko Szechenyj'ego (www.szechenyifurdo.hu)
-Wesołe miasteczko Vidampark
-Panorama 360
-Most Elżbiety
-Siófok:
-Miasteczko
-Jezioro Balaton
Spaliśmy w Jade House ---> http://jadehouse.uw.hu/
Ulubiona restauracja Cybergastro ---> https://www.kaja.hu/
Koszt całej wyprawy (za dwie osoby):
-Bilety na pociąg Gda-Waw-Gda : 132 zł
-Bilety na samolot Waw-Bud-Waw : 236 zł
-Bilety na komunikację miejską w Waw : 8.80 zł
-Bilety na komunikację miejską w Bud : 8800 HUF = ok. 120 zł
-Bilety na pociąg Bud-Siófok-Bud : 9500 HUF = ok. 134 zł
-Nocleg w pokoju dwuosobowym za 5 nocy: 100 euro = ok. 420 zł
-Jedzenie (bez śniadań i kolacji) : ok. 300 zł
-Wesołe miasteczko Vidampark: 8000 HUF = ok. 113 zł
-Kąpielisko Szechenyj: 8200 HUF = ok. 116 zł
-inne pierdoły ;> ??? zł
SUMA : ok. 1600 zł.
Bardzo bym chciała Wam napisać ile kilometrów przebyliśmy, ale niestety nie posiadam takiej informacji :(
Do tego wszystkiego mogę jedynie doliczyć ogromną ilość wspomnień i pięknych chwil, które osiadły głęboko w moim sercu.
,,Nie, nie dla wiedzy podróżujemy. Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć [...] Nie, nie żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość jak się zdaje, jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym.” Leszek Kołakowski — Mini wykłady o maxi sprawach
niedziela, 6 kwietnia 2014
sobota, 8 lutego 2014
Żegnaj Budapeszcie!
Nadszedł ostatni dzień naszej wyprawy, mój smutek był ogromny, nie chciałam opuszczać tego miejsca, obudziłam się ze straszną wizją powrotu, niby wszędzie dobrze ale w domu najlepiej, i może jest w tym jakaś odrobina prawdy, ale ja wcale tak bardzo nie lubię wracać do domu, wręcz przeciwnie, cały czas mam niedosyt wyprawy. Oczywiście chcę już być w domu jeśli już jadę pociągiem czekam na autobus i takie tam.. ale to tylko dlatego, że powrót ten jest nieunikniony...
Zaczęliśmy poranne pakowanie, śniadanie i ogarnianie samych siebie. Coraz bardziej było mi przykro i ciężko, nawet torba zaczęła ważyć 10 razy więcej. Wszystko stało się szare pomimo pięknej pogody, i takie nijakie. Pyszne bułeczki przestały smakować, a nogi straciły chęci do chodzenia.
Powrót.
Samolot powrotny mieliśmy o 20, więc cały dzień zwiedzania przed nami, ale co to za zwiedzanie z bagażami. Tak, byłam bardzo marudna, nie chciałam wracać. Nic więcej nie piszę o pobycie w Budapeszcie zapraszam Was na ostatnie zdjęcia w tym pięknym miejscu.
Około 21:20 wylądowaliśmy w Warszawie i znowu zaczęło się błądzenie. SKM dalej nie działało miał być przystanek zastępczy, z linią S. Oczywiście przystanku tego nie znaleźliśmy, nikt nie wiedział gdzie on jest, a my przecież o 22:40 mamy pociąg do Gdańska, gdzie musieliśmy jeszcze kupić bilet, samo szukanie przystanku zajęło nam chyba pół godziny, potem olaliśmy linię zastępczą postanowiliśmy jechać jakimś innym autobusem, nie wiedzieliśmy czy dobrze się kierujemy nigdzie ni było jasno napisane że ten autobus nas zabierze na dworzec. Ostatecznie udało się było około 22:15, może 20 biegliśmy do kasy obawiając się długich kolejek, dostaliśmy się do okienka, kazali nam biec gdzie indziej i znowu biegiem do kolejnego okienka. Ostatecznie udało nam się kupić bilety, no to biegiem na peron. A tam bardzo miła niespodzianka, pociąg ma opóźnienie około godziny, wspaniale.
Śpieszyliśmy się po to aby potem zanudzać się na peronie czekając na nasz pociąg. Ostatecznie wsiedliśmy do pociągu, a po 5 rano byliśmy w Gdańsku. Dodam tylko tyle, że po wygrzewaniu się w ciepłych promieniach Węgierskiego słońca, zimna Polska aura dała nam w kość, zwłaszcza noc w nieszczelnych przedziałach nieszczelnego wagonu w którym wiatr pizgał niczym zamieć śnieżna.
I tak oto skończyła się moja wakacyjna przygoda, zabrakło mi czasu na pożycie tam, rozumiecie, nie zwiedzanie, nie ganianie od jednej atrakcji do drugiej, ale na leniwe wstawanie o 11 chodzenie do sklepu, przesiadywanie w kawiarenkach i spacery po parkach. Jeszcze kiedyś tam wrócę.
A na koniec chciałam Was poinformować o bardzo ciekawym konkursie w MAPIE MARZEŃ
Konkurs znajdziecie pod tym linkiem: http://realizuj.blogspot.com/2014/02/emocje.html
Motywem przewodnim są emocje, konkurs trwa do 23.02.14, myślę że jest bardzo ciekawy i warto w nim wziąć udział, sama zaprezentuję swoje dzieło jak tylko je stworzę ;>
Zaczęliśmy poranne pakowanie, śniadanie i ogarnianie samych siebie. Coraz bardziej było mi przykro i ciężko, nawet torba zaczęła ważyć 10 razy więcej. Wszystko stało się szare pomimo pięknej pogody, i takie nijakie. Pyszne bułeczki przestały smakować, a nogi straciły chęci do chodzenia.
Powrót.
Samolot powrotny mieliśmy o 20, więc cały dzień zwiedzania przed nami, ale co to za zwiedzanie z bagażami. Tak, byłam bardzo marudna, nie chciałam wracać. Nic więcej nie piszę o pobycie w Budapeszcie zapraszam Was na ostatnie zdjęcia w tym pięknym miejscu.
Około 21:20 wylądowaliśmy w Warszawie i znowu zaczęło się błądzenie. SKM dalej nie działało miał być przystanek zastępczy, z linią S. Oczywiście przystanku tego nie znaleźliśmy, nikt nie wiedział gdzie on jest, a my przecież o 22:40 mamy pociąg do Gdańska, gdzie musieliśmy jeszcze kupić bilet, samo szukanie przystanku zajęło nam chyba pół godziny, potem olaliśmy linię zastępczą postanowiliśmy jechać jakimś innym autobusem, nie wiedzieliśmy czy dobrze się kierujemy nigdzie ni było jasno napisane że ten autobus nas zabierze na dworzec. Ostatecznie udało się było około 22:15, może 20 biegliśmy do kasy obawiając się długich kolejek, dostaliśmy się do okienka, kazali nam biec gdzie indziej i znowu biegiem do kolejnego okienka. Ostatecznie udało nam się kupić bilety, no to biegiem na peron. A tam bardzo miła niespodzianka, pociąg ma opóźnienie około godziny, wspaniale.
Śpieszyliśmy się po to aby potem zanudzać się na peronie czekając na nasz pociąg. Ostatecznie wsiedliśmy do pociągu, a po 5 rano byliśmy w Gdańsku. Dodam tylko tyle, że po wygrzewaniu się w ciepłych promieniach Węgierskiego słońca, zimna Polska aura dała nam w kość, zwłaszcza noc w nieszczelnych przedziałach nieszczelnego wagonu w którym wiatr pizgał niczym zamieć śnieżna.
I tak oto skończyła się moja wakacyjna przygoda, zabrakło mi czasu na pożycie tam, rozumiecie, nie zwiedzanie, nie ganianie od jednej atrakcji do drugiej, ale na leniwe wstawanie o 11 chodzenie do sklepu, przesiadywanie w kawiarenkach i spacery po parkach. Jeszcze kiedyś tam wrócę.
A na koniec chciałam Was poinformować o bardzo ciekawym konkursie w MAPIE MARZEŃ
Konkurs znajdziecie pod tym linkiem: http://realizuj.blogspot.com/2014/02/emocje.html
Motywem przewodnim są emocje, konkurs trwa do 23.02.14, myślę że jest bardzo ciekawy i warto w nim wziąć udział, sama zaprezentuję swoje dzieło jak tylko je stworzę ;>
czwartek, 30 stycznia 2014
Poszerzając horyzonty.
Lubię się rozpisywać, czasem mam wrażenie, że bym mogła o konstrukcji klamki napisać książkę, grubą niczym encyklopedia. Jednak blog to nie książka, a blogerzy pomimo, że lubią odwiedzać inne blogi to znacznie preferują oglądanie zdjęć i obrazków niż czytanie treści, a przynajmniej znaczna większość blogerów. Czy to źle o nich świadczy? Nie, oczywiście, że nie. Ale to źle dla mnie, bo to znaczy, że z wszystkiego o czym bym chciała napisać powinnam się ograniczyć do tego co najistotniejsze aby nie zanudzić czytelnika. Sam ten wstęp zaczyna się robić długi, a przecież ja tylko chciałam napisać, że zapraszam Was na kolejna fotorelację z króciutkim opisem ^^
06.09.2013 był dla mnie strasznym dniem! Generalnie nie jestem leniuchem, ale tego poranka naprawdę bardzo, a to bardzo chciało mi się spać, a budziki już nieco po piątej rano zaczęły wyć. Pan S. o dziwo wstał bez problemu, nie to co ja. Pomimo zabranej kołdry próbowałam ukryć się pod prześcieradłem, aby móc pospać jeszcze chwilę. Niestety ostatecznie po 15 minutach zostałam postawiona do pionu i zmuszona pójść do łazienki. Czemu to wszystko? A bo na dziś dzień zaplanowaliśmy pojechać do Siófok, położonego nad pięknym i ogromnym jeziorem Balaton. Pewnie obiło się Wam o uszy coś o tym miejscu, a ten kto jeszcze przeglądał zdjęcia chociażby w przeglądarce google, od razu zrozumiał czemu tak bardzo chcieliśmy tam pojechać.
Oczywiście nie obeszłoby się bez problemów.
O 6:50 siedzieliśmy już w metro jadąc numerem 3 do stacji Deak Ferenc ter, tutaj musieliśmy rozgryźć co znaczy, że jeśli podroż jest ciągła to możesz jechać na jednym bilecie, okazało się, że po prostu jeśli nie opuścisz korytarzy metra to możesz się przesiąść na inną linię metra kontynuując podróż. Była to bardzo dobra wiadomość, bo to znaczyło, że zakupione do tej pory bilety wystarczą nam do końca naszej wyprawy i nie będziemy musieli kupować kolejnych, a przypominam, że bilet na jeden przejazd bez względu na wiek kosztuje 350 Ft czyli około 5 zł. Przesiedliśmy się więc na metro nr. 2 i dojechaliśmy do stacji Deli palyaudvar, gdzie mieściła się stacja kolejowa, skąd pociąg miał nas zabrać do Siófok.
Będąc jeszcze w Polsce, czytałam wszystkie informacje o pociągach i ulgach, ucieszył mnie fakt, że pociąg niepośpieszny z ulgą dla osób do 26 roku życia wynosił około 2200 Ft, widząc kolejki przy kasach i fakt, że około 8 odjeżdżał nasz pociąg postanowiliśmy kupić bilet w automacie, jednak zabrakło nam odpowiednich nominałów aby automat mógł wydać drugi bilet, udaliśmy się do kas po drugi, kupiliśmy go i się zaczął cyrk, jeden bilet był droższy drugi tańszy, oczywiście ten droższy był kupiony przy kasie, poszliśmy do informacji to wyjaśnić, tam niestety zdolności językowe Węgrów zawiodły i nie rozumieliśmy o co im chodzi, cały czas mówili, że ten tani jest zły, pytając czemu odpowiadali (czy raczej pokazywali -migowy to dobry język), że to bilet na godzinę 10:20, stwierdziliśmy, że "dobrze możemy jechać o 10" ale wtedy dalej było, że nie, że ten bilet jest zły i musimy go wymienić. Ostatecznie przystaliśmy na to, ale nagle znaleźliśmy się w kropce bo okazało się ze przez droższe bilety nie starczy nam kasy na bilety powrotne. Musieliśmy naleźć kantor, po pierwsze w obawie, że w Siófok nie będzie kantorów, a po drugie, że jak będą, to będą miały o wiele gorszy kurs. Po przejściu połowy tamtejszej okolicy, najszybciej otwierany kantor był w centrum handlowym, o godzinie 10 było otwarcie. Czekaliśmy, nic innego nam nie zostało. W końcu wybiła 10, Pani przyszła, leniwie otworzyła kantor, weszła za ladę, zrobiła kawę, poszła gdzieś jeszcze i w końcu otworzyła okienko, 10:05 mieliśmy rozmienioną kasę, ale teraz kwestia dobiegnięcia na pociąg. Biegliśmy, dosłownie. Oczywiście ostatecznie wszystko się udało.
Dojechaliśmy na miejsce, minęło trochę czasu zanim znaleźliśmy plaże które nie należały do hoteli i nie były ogrodzone płotem. Było już nieco zimno (wrzesień jest ciepły, ale nie na tyle aby nagrzać wodę do wyższych temperatur), przez co ja weszłam do wody tylko w celu zrobienia kilku zdjęć, Pan S. jako odważniejszy przepłynął się kawałek, jednak musiał odejść naprawdę daleko, bo woda była strasznie płytka. Po zjedzeniu późnego śniadania i kąpieli w wodach Balatonu, poszliśmy na spacer wzdłuż brzegu. Było ciepło ale nad samym jeziorem dość mocno wiało. Potem oczywiście zwiedziliśmy całą miejscowość Siófok i około 16 udaliśmy się na pociąg powrotny do Budapesztu. podróż powrotna trwała długo, około 3 godziny samej jazdy pociągiem, a potem jeszcze przesiadki w metrach. pomimo wszystkich problemów... było warto!
P.S. W Siófok jest naprawdę dużo polaków.
A teraz już zapraszam na zdjęcia ^^
06.09.2013 był dla mnie strasznym dniem! Generalnie nie jestem leniuchem, ale tego poranka naprawdę bardzo, a to bardzo chciało mi się spać, a budziki już nieco po piątej rano zaczęły wyć. Pan S. o dziwo wstał bez problemu, nie to co ja. Pomimo zabranej kołdry próbowałam ukryć się pod prześcieradłem, aby móc pospać jeszcze chwilę. Niestety ostatecznie po 15 minutach zostałam postawiona do pionu i zmuszona pójść do łazienki. Czemu to wszystko? A bo na dziś dzień zaplanowaliśmy pojechać do Siófok, położonego nad pięknym i ogromnym jeziorem Balaton. Pewnie obiło się Wam o uszy coś o tym miejscu, a ten kto jeszcze przeglądał zdjęcia chociażby w przeglądarce google, od razu zrozumiał czemu tak bardzo chcieliśmy tam pojechać.
Oczywiście nie obeszłoby się bez problemów.
O 6:50 siedzieliśmy już w metro jadąc numerem 3 do stacji Deak Ferenc ter, tutaj musieliśmy rozgryźć co znaczy, że jeśli podroż jest ciągła to możesz jechać na jednym bilecie, okazało się, że po prostu jeśli nie opuścisz korytarzy metra to możesz się przesiąść na inną linię metra kontynuując podróż. Była to bardzo dobra wiadomość, bo to znaczyło, że zakupione do tej pory bilety wystarczą nam do końca naszej wyprawy i nie będziemy musieli kupować kolejnych, a przypominam, że bilet na jeden przejazd bez względu na wiek kosztuje 350 Ft czyli około 5 zł. Przesiedliśmy się więc na metro nr. 2 i dojechaliśmy do stacji Deli palyaudvar, gdzie mieściła się stacja kolejowa, skąd pociąg miał nas zabrać do Siófok.
Będąc jeszcze w Polsce, czytałam wszystkie informacje o pociągach i ulgach, ucieszył mnie fakt, że pociąg niepośpieszny z ulgą dla osób do 26 roku życia wynosił około 2200 Ft, widząc kolejki przy kasach i fakt, że około 8 odjeżdżał nasz pociąg postanowiliśmy kupić bilet w automacie, jednak zabrakło nam odpowiednich nominałów aby automat mógł wydać drugi bilet, udaliśmy się do kas po drugi, kupiliśmy go i się zaczął cyrk, jeden bilet był droższy drugi tańszy, oczywiście ten droższy był kupiony przy kasie, poszliśmy do informacji to wyjaśnić, tam niestety zdolności językowe Węgrów zawiodły i nie rozumieliśmy o co im chodzi, cały czas mówili, że ten tani jest zły, pytając czemu odpowiadali (czy raczej pokazywali -migowy to dobry język), że to bilet na godzinę 10:20, stwierdziliśmy, że "dobrze możemy jechać o 10" ale wtedy dalej było, że nie, że ten bilet jest zły i musimy go wymienić. Ostatecznie przystaliśmy na to, ale nagle znaleźliśmy się w kropce bo okazało się ze przez droższe bilety nie starczy nam kasy na bilety powrotne. Musieliśmy naleźć kantor, po pierwsze w obawie, że w Siófok nie będzie kantorów, a po drugie, że jak będą, to będą miały o wiele gorszy kurs. Po przejściu połowy tamtejszej okolicy, najszybciej otwierany kantor był w centrum handlowym, o godzinie 10 było otwarcie. Czekaliśmy, nic innego nam nie zostało. W końcu wybiła 10, Pani przyszła, leniwie otworzyła kantor, weszła za ladę, zrobiła kawę, poszła gdzieś jeszcze i w końcu otworzyła okienko, 10:05 mieliśmy rozmienioną kasę, ale teraz kwestia dobiegnięcia na pociąg. Biegliśmy, dosłownie. Oczywiście ostatecznie wszystko się udało.
Dojechaliśmy na miejsce, minęło trochę czasu zanim znaleźliśmy plaże które nie należały do hoteli i nie były ogrodzone płotem. Było już nieco zimno (wrzesień jest ciepły, ale nie na tyle aby nagrzać wodę do wyższych temperatur), przez co ja weszłam do wody tylko w celu zrobienia kilku zdjęć, Pan S. jako odważniejszy przepłynął się kawałek, jednak musiał odejść naprawdę daleko, bo woda była strasznie płytka. Po zjedzeniu późnego śniadania i kąpieli w wodach Balatonu, poszliśmy na spacer wzdłuż brzegu. Było ciepło ale nad samym jeziorem dość mocno wiało. Potem oczywiście zwiedziliśmy całą miejscowość Siófok i około 16 udaliśmy się na pociąg powrotny do Budapesztu. podróż powrotna trwała długo, około 3 godziny samej jazdy pociągiem, a potem jeszcze przesiadki w metrach. pomimo wszystkich problemów... było warto!
P.S. W Siófok jest naprawdę dużo polaków.
A teraz już zapraszam na zdjęcia ^^
Stylowy pan z lupką, czy raczej ogromną lupą! |
Pan S dość daleko, z wodą sięgającą pod kolana. |
niedziela, 26 stycznia 2014
Czy dojdę do końca?
Ostatni post pojawił się milion lat temu, czemu? A bo musiałam zawiesić wszelką przyjemność blogową, ze względu an pisanie pracy inżynierskiej a następnie ze względu na jej obronę. Ale teraz już z uśmiechem na twarzy, zrelaksowana z herbatką w ręku pragnę powiedzieć, że od 3 dni jestem inżynierem mechaniki i budowy maszyn. W końcu jedno piekło się skończyło, teraz magister...
Luty będzie miesiącem zmian, mam nadzieję, że wszystko mi się uda ale o tym będę Was informować jeśli się powiedzie :)
Niebawem na blogu wprowadzę chyba kilka kosmetycznych zmian, ale tutaj też lepiej nic nie obiecuję.
Ale najpierw bym chciała dokończyć moją podróż z Budapesztu, bo jak sam tytuł posta wskazuje, zaczynam wątpić w to czy kiedykolwiek dobrnę do końca tej historii.
Nie przedłużam dłużej i zapraszam na krótkie opisy i wspaniała podróż fotograficzną.
Następnego dnia czyli 05.0.2013 wybraliśmy się w to samo miejsce czyli okolice zoo i lunaparku, tym razem w celu kąpieli w łaźniach termalnych. Kupiliśmy bilety za 4100 Forintów od osoby na cały dzień, nie mieliśmy tam zamiaru spędzić całego dnia, ale tak wychodziło taniej niż bilety godzinowe. Dostaliśmy zegarki jak w aquaparku i udaliśmy się do przebieralni, damskie na lewo męskie na prawo. Pogoda była wspaniała chociaż powiewał zimny wiatr, i jak dla mnie takiej chudzinki, było za zimno w stroju kąpielowym, dlatego od razu skierowałam się z S w kierunku basenów. Obawiałam się, że temperatura będzie za niska i nie wytrzymam tam dłużej niż kilka minut, ale okazało się bajecznie, jeden basen miał temp. 26 stopni drugi 36 stopni. Dosłownie jak się weszło to nie chciało się opuszczać tego miejsca. Po za basenami na zewnątrz były też baseny kryte, które miały różne temperatury od tych wynoszących 10 stopni gdzie ja zamarzałam, po takie, w których rozpuszczało się w wodzie. Dodatkowo w basenach były różne stężenia pierwiastków, dzięki czemu miały właściwości lecznicze, powiem Wam, że w niektórych miejscach zapach pierwiastków był nie do zniesienia. Był taki mdły. Wymoczyliśmy się tam przez jakieś 3-4 godziny i postanowiliśmy dalej ruszać w naszą wyprawę, na dziś dzień zostawiliśmy sobie spokojne zwiedzanie uliczek miasta i nie mam zdjęć to uwieczniających bo budynki jak budynki. Na koniec możecie zobaczyć zdjęcie wspaniałej buły, która jedliśmy co kolacje, była wspaniała pod względem smakowym, cenowym, wyglądu i świeżości, zawsze była dopiero wykładana z tac, a więc ciepła <3
Tak, dziś krótko, ale za to ciepło i miło, zwłaszcza kiedy za oknem tak mroźno. Do opisania zostały dwa ostatnie dni, a następnie zrobię podsumowanie wyprawy. Na koniec powiem tylko tyle, że jeśli będziecie w Budapeszcie to nigdy ale to przenigdy nie omijajcie łaźni termalnych tego trzeba spróbować! Pozdrawiam:)
Luty będzie miesiącem zmian, mam nadzieję, że wszystko mi się uda ale o tym będę Was informować jeśli się powiedzie :)
Niebawem na blogu wprowadzę chyba kilka kosmetycznych zmian, ale tutaj też lepiej nic nie obiecuję.
Ale najpierw bym chciała dokończyć moją podróż z Budapesztu, bo jak sam tytuł posta wskazuje, zaczynam wątpić w to czy kiedykolwiek dobrnę do końca tej historii.
Nie przedłużam dłużej i zapraszam na krótkie opisy i wspaniała podróż fotograficzną.
Następnego dnia czyli 05.0.2013 wybraliśmy się w to samo miejsce czyli okolice zoo i lunaparku, tym razem w celu kąpieli w łaźniach termalnych. Kupiliśmy bilety za 4100 Forintów od osoby na cały dzień, nie mieliśmy tam zamiaru spędzić całego dnia, ale tak wychodziło taniej niż bilety godzinowe. Dostaliśmy zegarki jak w aquaparku i udaliśmy się do przebieralni, damskie na lewo męskie na prawo. Pogoda była wspaniała chociaż powiewał zimny wiatr, i jak dla mnie takiej chudzinki, było za zimno w stroju kąpielowym, dlatego od razu skierowałam się z S w kierunku basenów. Obawiałam się, że temperatura będzie za niska i nie wytrzymam tam dłużej niż kilka minut, ale okazało się bajecznie, jeden basen miał temp. 26 stopni drugi 36 stopni. Dosłownie jak się weszło to nie chciało się opuszczać tego miejsca. Po za basenami na zewnątrz były też baseny kryte, które miały różne temperatury od tych wynoszących 10 stopni gdzie ja zamarzałam, po takie, w których rozpuszczało się w wodzie. Dodatkowo w basenach były różne stężenia pierwiastków, dzięki czemu miały właściwości lecznicze, powiem Wam, że w niektórych miejscach zapach pierwiastków był nie do zniesienia. Był taki mdły. Wymoczyliśmy się tam przez jakieś 3-4 godziny i postanowiliśmy dalej ruszać w naszą wyprawę, na dziś dzień zostawiliśmy sobie spokojne zwiedzanie uliczek miasta i nie mam zdjęć to uwieczniających bo budynki jak budynki. Na koniec możecie zobaczyć zdjęcie wspaniałej buły, która jedliśmy co kolacje, była wspaniała pod względem smakowym, cenowym, wyglądu i świeżości, zawsze była dopiero wykładana z tac, a więc ciepła <3
niedziela, 13 października 2013
And go!!!!!
Wybaczcie, że nie pisałam trochę miałam czas zajęty, i choroba mnie złapała, a i weny na pisanie nie mam więc będzie jak poprzednio, mało teksu dużo zdjęć:)
Kolejny dzień zapowiadał się wspaniale! Słońce grzało za oknem, niebo prawie bezchmurne,a my niesamowicie wypoczęci zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na kolejną wyprawę! Poszliśmy na metro i wysiedliśmy jak dzień wcześniej na stacji Lehel ter i udaliśmy się spacerkiem w kierunku Placu Bohaterów. Po drodze zobaczyliśmy sklep z męskimi garniturami o dźwięcznej nazwie "Joy", a ponieważ zarówna dla internetowej społeczności jak i bliskich znajomych jestem Joy to nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia.
Przeszliśmy przez Lasek Miejski i dotarliśmy do celu naszej wyprawy czyli....
Po lewej macie dwa zdjęcia z kolejki górskiej, bez zabezpieczeń, po prostu siedziało się w wagoniku i trzymało rękoma. A powyżej wieża, która z zastraszającą prędkością po dźwięku "And GO!", wciągała na samą górę i spuszczała w dół, dwa razy. Serce miałam przy gardle! Tym bardziej, że nikt się nie chciał na to skusić i poszliśmy na pierwszy rzut.
Tutaj ja i S. na "London Eye", ale mniejszym i starszym.
Kolejny dzień zapowiadał się wspaniale! Słońce grzało za oknem, niebo prawie bezchmurne,a my niesamowicie wypoczęci zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na kolejną wyprawę! Poszliśmy na metro i wysiedliśmy jak dzień wcześniej na stacji Lehel ter i udaliśmy się spacerkiem w kierunku Placu Bohaterów. Po drodze zobaczyliśmy sklep z męskimi garniturami o dźwięcznej nazwie "Joy", a ponieważ zarówna dla internetowej społeczności jak i bliskich znajomych jestem Joy to nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia.
Ale wróćmy do celu naszej wyprawy, którego jeszcze nie zdradzę. dotarliśmy do Placu Bohaterów.
A na placu oczywiście słynny Pomnik Tysiąclecia oraz Muzeum Sztuk Pięknych.
Wesołego Miasteczka, Vidampark! Niestety z tego co czytałam Park ma być zamknięty w tym roku, a teren przejęty przez sąsiadujące Zoo. Dlatego też miałam parcie, aby tam pójść bo już drugiej okazji może nie być. Byliśmy na miejscu około 10 niestety Park był otwierany o 11 więc musieliśmy poczekać. Przyjemność ta kosztowała nas 4000 forintów od osoby. Po wejściu było trochę sztywno, ze względu na małą ilość osób, które były na terenie parku. Ale powoli wszystko się rozkręcało. Pomimo malej ilości atrakcji, byłam szczęśliwa, bo po pierwsze uwielbiam Wesołe Miasteczka, a po drugie, mogłam się przejechać najstarszą kolejką górską, o drewnianej konstrukcji!
Tutaj ja i S. na "London Eye", ale mniejszym i starszym.
Po wyjściu z Wesołego Miasteczka udaliśmy się w kierunku centrum gdzie mieliśmy zamiar zjeść. Po drodze minęliśmy operę, oraz plac Liszta Ferenca i Jóki'ego, oraz kilka sklepów dla ludzi o grubych portfelach.
Nie dotarliśmy do centrum, gdyż spacerując małymi uliczkami, z dala od turystów i mieszkańców natrafiliśmy na restauracje o nazwie Cyber Gastro. Zaintrygowało nas to, a ponieważ ceny były przystępne postanowiliśmy tam zjeść. I był to dobry wybór gdyż doświadczyliśmy czegoś nowego. Mianowicie, całe zamówienie robi się po przez komputer umieszczony w stołach, używając myszki umieszczonej pod blatem. Porcje były sycące i smakowite. Tak polubiliśmy ten lokal, że przy najbliższej okazji również skorzystaliśmy z ich usługi.
Kiedy się najedliśmy i zregenerowaliśmy siły udaliśmy się Mostem Elżbiety na szczyt, z którego można było podziwiać panoramę o szerokości 360 stopni. Co prawda mieliśmy iść tam dzień wcześniej, ale zabrakło nam sił i zdrowia:)
Rozpoczęła się nasza "wspinaczka", warta wysiłku, bo widok był naprawdę niesamowity!
Nasza podróż zakończyła się zamkniętymi drzwiami Targu na który chciałam się udać, ale nie było nic straconego, w końcu miałam jeszcze kilka dni;>
Subskrybuj:
Posty (Atom)