Lubię pisać, a zwłaszcza opisywać, jednak wiem, że ludzie
też nie przepadają za zbyt długimi opisami, dlatego naprawdę starałam się aby
ten tekst był przyjemny dla każdego. Zawarłam w nim opisy, które zadowoliły
moją osobę, ale i napisałam to na tyle zwięźle aby czytanie nie kojarzyło Wam
się z opisami niczym wyciągniętymi z „Pana Tadeusza”, bo kto czytał ten na
pewno pamięta żmudne i długaśne opisy chociażby grzybobrania!
Cały tekst podzieliłam na dni, bo w innym wypadku ten post by był stanowczo za
długi. Miłego czytania :)
Wybiła trzecia rano, mój budzik rozryczał się na dobre, lekko zaspana uciszyłam
go, usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju, panował półmrok. Spojrzałam
na moją walizkę, która, miałam nadzieję, nie przekroczyła wagi 10 kg. Nagle poczułam
przypływ energii i ekscytacje, to już dzisiaj! Jadę do Budapesztu, nie, nie
jadę, lecę! Podróż była tym bardziej ekscytująca, że po pierwsze nigdy nie leciałam
samolotem, a po drugie był to mój pierwszy wyjazd od naprawdę długiego czasu. Ale
jak do tego doszło czemu Budapeszt? Otóż, bardzo upierałam się na wyjazd, mój
chłopak też chciał jechać ale nic nie mógł mi zagwarantować, ze względu na zapchane
wakacje. Okazało się, że jedyny wolny termin to początek września, było
stosunkowo późno na przebieranie w tanich lotach. Usiedliśmy z mapą w ręku i zaczęliśmy
stawiać krzyżyki na krajach, które odpadły. USA krzyżyk, Azja krzyżyk, Rosja
krzyżyk, Francja, tanie loty już dawno odleciały w niepamięć, a więc krzyżyk,
Anglia, znowu za drogo jak na nasze studenckie możliwości, krzyżyk.
Postanowiliśmy podejść do tego od drugiej strony, weszliśmy na dwie, wszystkim
dobrze znane, strony tanich lotów wizzair i ryanair. Loty z Gdańska, drogo,
drogo, drogo, zimno, nie chcę, drogo, drogo. To może loty z Wawy, drogo, zimno,
drogo, nie, Węgry… Lot w jedną stronę 59 zł., w powrotną 59zł., proszę państwa
mamy zwycięzcę! Po kilku kolejnych kliknięciach znaleźliśmy hostel, 25 euro za
pokój dla dwóch osób, bierzemy! I tak oto naszym miejscem spania stał się Jade
House!
Tak więc siedziałam na łóżku z wizją tego co za kilka godzin
zobaczę, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zanim tam dojedziemy, Polskie
widzimisię nas zaskoczy. Przygotowałam się, sprawdziłam czy mam bilety na lot i
czy na pewno wzięłam pieniądze. Wszystko było, teraz pozostało poczekać na
taxi. Początkowo chciałam zrobić sobie poranny 30 minutowy spacerek na peron
ale po burzliwej dyskusji z siostrą, chłopakiem, bratem, mamą , tatą, psem,
prezydentem i papieżem, zostałam zmuszona do zamówienia taxi, które miało mnie
bezpiecznie dowieść na peron, normalnie bym pojechała autobusem niestety pociąg
odjeżdżał o 4:51 a pierwszy autobus ruszał około 5 rano. Taxi podjechało pod
dom, wsiadłam. Poproszę na dworzec główny.
Droga była śliska, a gdy kierowca na większym łuku wpadł w lekki
poślizg, zaczęłam się modlić abym dojechała na peron. Udało się, pozostało
poczekać na pociąg po 15 min. przyjechał. Klasa druga, nowsza, 6 miejsc w
przedziale, podłokietniki, miejsce na kubek, miło ciepło, kierunek Warszawa
Zachodnia. Po 5 godzinach byliśmy na miejscu, lot mieliśmy o 14:35, więc było
troszkę czasu. Poszliśmy na śniadanie do pobliskiego centrum handlowego. Około 11:30 postanowiliśmy wrócić na dworzec
aby metrem dojechać na lotnisko. Najpierw był problem z zakupem biletów, nie
wiedzieliśmy jakie bilety powinniśmy kupić.
W pierwszym okienku zostaliśmy odesłani do innych, w końcu zobaczyłam na
automacie napis, świadczący o tym, że sprzedaje bilety na busy, skm, tramwaje i
metro nie było podziału, bilet na jeden przejazd kilk, wybrać strefę, na
naszych twarzach pojawiły się znaki zapytania, spytaliśmy kilku ludzi w koło
jaki bilet mamy kupić aby dojechać na lotnisko, nikt nie wiedział, która strefa
jest dobra, ponownie poszliśmy do okienka. Strefa 1, do automatu, bilety
kupione, teraz znaleźć peron z którego odjedzie nasza skm’ka S2, zero
informacji, pierwszy peron, spytaliśmy kobiety, nie to nie tu, ale nie wie
gdzie, drugi peron, dużo ludzi z walizkami, to dobry znak, kolejne zapytanie, i
udało się to tutaj. Skm’ka przyjechała po kilku minutach. Cieszyłam się, że to
ostatnia prosta na lotnisko, ale chyba moja radość była przedwczesna, po zajęciu
miejsca usłyszeliśmy informacje, że S2 nie dojedzie do lotniska ze względu na
remonty i trzeba się przesiąść na bus, który jest kontynuacją S2. Wierciłam się
jak smród w gaciach. Denerwował mnie fakt, że na stronie gdzie sprawdzaliśmy
czym dojechać na lotnisko nie było żadnej informacji o panujących remontach. Na
szybie skm’ki wisiała kartka informująca o zastępczym autobusie i czasie
remontu. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku i liczyliśmy na znak „do przystanku
tędy”, niestety po raz kolejny się przeliczyliśmy, po krążeniu i zapytaniu
kilku osób, które nie potrafiły nam pomóc, mój chłopak intuicyjnie doszedł na
przystanek. Byliśmy trochę spóźnieni, chcieliśmy być wcześniej, bo nie znaliśmy
tego lotniska i nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie nam szukanie wszystkiego. Na
szczęście tym razem nasze obawy były zbyt wielkie i pomimo spóźnienia dotarliśmy
i tak na tyle wcześnie, że zdążyliśmy wszystko obejrzeć i dopiero na tablicy
przy naszym locie wyświetliła się odprawa. Moja walizka ważyła około 7 kg.
Teraz czekał mnie tylko lot. Było po trzynastej, mieliśmy jeszcze dużo czasu, w
końcu zaczęli wpuszczać na pokład… autobusu, którym dojechaliśmy do samolotu.
Zobaczyliśmy nasz samolot przewoźnika ryanair. Niewielki, ale wystarczająco duży
aby pomieścić wszystkich pasażerów. Siedziałam koło okna, a cały lot okazał się
całkiem przyjemny, niestety przez wietrzna pogodę mieliśmy małe turbulencje i
cały czas musieliśmy mieć zapięte pasy. Pod koniec pilot tak bujał góra dół
góra dół że mnie odrobinę zemdliło, ale o wszystkim zapomniałam kiedy stanęłam
na ziemi. Pogoda była piękna w przeciwieństwie do mroźnych wiatrów i
zachmurzenia panującego w Polsce. Kupiliśmy bilety na jeden przejazd, które
kosztują tam 350 forintów za osobę, czyli w zależności od kursu około 5 zł..
Tak bilety to był stanowczo nasz największy wydatek. Jechaliśmy autobusem 200E
na ostatni przystanek. Wysiedliśmy przy dużym centrum handlowym, postanowiliśmy
pojechać do IKEI na klopsy aby zjeść obiad. Nie chcieliśmy jechać do centrum
miasta bo mieliśmy na to stanowczo za mało czasu. Było już po 16, a my byliśmy
padnięci.
Pojechaliśmy do IKEI i tam przekonaliśmy się, że każdy
potencjalny klient jest złodziejem, dwóch ochroniarzy kazało nam otworzyć
plecaki, do tego żaden z nich nie umiał mówić po angielsku a jedynie
przytakiwali na to co my mówiliśmy, no i klopsy na Węgrzech są milion razy
gorsze niż te w Polsce, w dodatku zamiast pysznej żurawiny dostaliśmy bardzo
słodki i mało smaczny dżem. Potem poszliśmy kupić coś na śniadanie i pomimo
naszych wszelkich starań, w hostelu wylądowaliśmy około 22. Hostel był niewielki,
łącznie może było tam 7 pokoi, ale standard był bardzo dobry, czysto, dwie ogólnodostępne
łazienki, w pokoju standard, dwa łóżka, stolik z krzesłami i tv. Byłam tak zmęczona,
że nawet nie miałam ochoty jeść kolacji, umyłam się, trochę rozpakowałam,
zaplanowaliśmy wyprawę na następny dzień i zasnęliśmy jak kamień. Gotowi aby
następnego dnia wstać z samego ranka i udać się na podbój Budapesztu!
Zdjęć jest niewiele, bo pierwszego dnia jak już wspomniałam nie zwiedzaliśmy, ale już jutro przygotujcie się na większą dawkę zdjęć, a mniejszą tekstu:)